Początek tygodnia minął jak jeden dzień, bo starszy chory, a jak spędza się 24 godziny z dwójką absorbujących dzieci, to zanim zdarzę się zorganizować, to już się doba kończy i tak leci. Nie jestem z tej sytuacji zadowolona, ale zdarza się i będzie się powtarzać regularnie, aż mi się dzieci nie ulotnią z domu i trafią pod skrzydła innej towarzyszki. Funkcjonowałam więc nieco wkurzona i pewnie bym się do teraz gryzła przez niedoczas, ale obejrzałam z Antkiem program, Kulturanek się nazywa, i choć nie było w nim nic odkrywczego, to przypomniał mi o pewnej ważnej rzeczy.
Na przykładzie tortu dzielono dobę na rzeczy zwykłe – sen, jedzenie, obowiązki i te, na które najbardziej zawsze czekamy, czyli przyjemności w czasie wolnym. Po odcięciu tych pierwszych został tylko skrawek ciasta, marna satysfakcja. Mała łyżeczka z całego wielkiego tortu. Wiecie już jaki jest wniosek? Zamiast wyrzucać większość danego nam czasu do kosza, lepiej angażować się w każdą czynność, próbować wszystko wykonać jak najlepiej, aby być zadowolonym z efektów nawet tych najzwyklejszych, codziennych zadań. Od rana do wieczora objadać się bitą śmietaną zamiast cierpieć z głodu. Banał, ale kto z nas o tym pamięta. Jesteśmy w stanie ciągłego oczekiwania, całe życie na stand bayu. Na wieczór, na piątek, na urlop, na wypłatę, na wyjazd, na powrót, na wiosnę.
Ja mam z tym ogromny problem, zaczynam i już myślę o tym, co zrobię, gdy skończę. Daleka jestem od modnego obecnie hygge, siedzenia pod kocem w blasku świec, popijania herbatki, nie na mój temperament. Chciałabym być natomiast uważna i spokojna, robić dobrze nie tylko to, co lubię, ale ze wszystkiego czerpać radość. Dziś będę próbować.
„Nie istnieje droga do szczęścia, bo to szczęście jest tą drogą.” Thich Nhat Hanh
„Życie” w moim wydaniu nie siedzi w łóżku z kubkiem gorącej kawy.. :), raczej cieszy się z czystego pustego zlewu, prawie pustego kosza na pranie, a w między czasie zagryza plastikowego loda i popija „nanibową” kawę zrobione przez syna.. :)))
I stanowczo wybieram to drugie :))