Mamy córkę!
Teraz już spokojnie mogę powiedzieć, że jesteśmy pełną rodziną. Wczoraj dołączyła do nas przepiękna dziewczynka, która jeszcze trochę przygląda się nam z boku, ale jestem przekonana, że niebawem pokocha nas tak samo jak my ją i odnajdzie się w naszym małym stadzie.
Dila została adoptowana, co wiąże się z pewnymi konsekwencjami, o których zaraz napiszę, ale jak tylko ją zobaczyłam, wiedziałam, że to jest piesek, na którego czekałam. Zawsze chciałam, aby w naszym domu pojawił się kolejny czworonóg, ale podjęcie decyzji, racjonalnej decyzji, nie jest takie proste. Praca, dzieci, obowiązki, mieszkanie w bloku, argumenty przeciw posiadaniu psa można mnożyć. Tylko jest jeden taki argument, który przewyższa wszystkie inne i nie podlega dyskusji – miłość. Zaraz po tym jak przeczytałam wpis Asi, który przytacza historie osób, które przygarnęły swoich towarzyszy, dostałam impuls do działania i muszę za to ogromnie podziękować, bo pewnie do tej pory szukałabym wymówki, zamiast po prostu zadziałać. Pomyślałam, że skoro oni wszyscy dają sobie radę, nawet jak pojawiają się problemy, to dlaczego ja miałabym sobie nie poradzić. Tym sposobem trafiłam na ogłoszenie zachęcające do adopcji mojej małej.
Jeśli nie mieliście wcześniej styczności z taką formą przygarnięcia psa, to moglibyście się rozczarować tak samo jak ja. Wydawać by się mogło, że skoro prosi się o zapewnienie domu tej słodkiej istocie, to gdy tylko znajdzie się ktoś, kto jest w stanie zapewnić jej odpowiednie warunki i otoczyć opieką, sprawa toczy się błyskawicznie i po chwili można się poznać. Niestety to tak nie wygląda i gdyby nie mój upór i natarczywość, to nie byłoby jej teraz z nami. Normą jest wizyta przed adopcyjna, aby poznać przyszłych opiekunów, nie tak ważne jak warunki mieszkaniowe, jest sprawdzenie czy zdajemy sobie sprawę z obowiązkami, kosztami i liczymy z kłopotami, bo to często są psy po przejściach i potrzebują więcej zrozumienia. Jak najbardziej to rozumiem. U mnie niestety pojawił się problem z jej zorganizowaniem, do tego bardzo ciężko było mi się porozumieć z paniami z fundacji i w pewnym momencie pomyślałam, że może tak ma być. Im więcej się analizuje, tym więcej wątpliwości się pojawia i to nie to, że dana osoba nie nadaje się do posiadania psa, ale w momencie, gdy trzeba prosić, a człowiek angażuje się emocjonalnie, można się zniechęcić rezygnując z tej możliwości. Na szczęście jestem uparta i ufam intuicji, a sprawa rozwiązała się pomyślnie, ale weźcie to pod uwagę decydując się na taki krok.
Kolejnym powodem, dla którego można wybrać zakup psa zamiast adopcji, jest umowa, którą należy podpisać w momencie odbioru nowego przyjaciela. Oczywiście nie mam nic do ukrycia i mam dobrze zamiary, ale jest w niej kilka punktów, które budzą moje wątpliwości:
- właścicielem psa do końca jego życia jest fundacja, ja jestem tylko opiekunem – nie chodzi tu o potrzebę własności, bo to nie przedmiot, ale to trochę niesprawiedliwe, że osoby, które zajmowały się zwierzakiem przez 2 tygodnie mają pełnię praw, a ja nic
- fundacja ma prawo do niezapowiedzianych kontroli i gdy stwierdzi, że warunki i opieka są niewystarczające ma prawo do odebrania psa – ocena warunków przysługuje wyłącznie członkowi fundacji
- raz na pół roku muszę informować o stanie zwierzęcia i przesyłać zdjęcia, a także informować w przypadku poważnej choroby – o ile na początku to rozumiem i z przyjemnością dam znać, to jednak po kilku latach staje się to nieco męczące, ale brak kontaktu jest podstawą do przeprowadzenia kontroli
- w momencie, gdy pojawią się okoliczności, które spowodują, że nie mogę dalej zajmować się psem, jestem zobowiązana do przekazania go fundacji i opłacenia wszelkich kosztów, aż do momentu znalezienia mu kolejnego domu. Wynika z tego, że gdybym na przykład poważnie zachorowała, nie mogę go oddać mojej mamie z nadzieją, że za jakiś czas do mnie wróci, to absurdalne
Wydaje mi się, że ma to na celu tylko wymuszenie na nowym opiekunie dwukrotnego zastanowienia się i zrozumienia powagi decyzji i nigdy nie będę miała okazji przekonać się o tym, czy mam rację. Rodzina jest najważniejsza, więc żadne zapisy nie zmienią faktu, że mam najpiękniejszą córkę na świecie.
07/03/2018 @ 13:48
07/03/2018 @ 13:50
07/03/2018 @ 14:12
07/03/2018 @ 14:22
07/03/2018 @ 14:40
07/03/2018 @ 14:41
07/03/2018 @ 14:48
07/03/2018 @ 17:16
07/03/2018 @ 18:28
07/03/2018 @ 17:44
07/03/2018 @ 18:28
07/03/2018 @ 18:30
Schroniska z ktorych adoptowalam robia raz na jakis czas akcje typu „adoptuj za darmo”, gdzie jakis sponsor placi za wszystkie adopcje. W ramach tego programu, dostajemy zwierzaka po obowiazkowej kastracji, z microchipem i aktualnymi szczepieniami. Normalnie taka adopcja kosztuje w granicach $65 – $85 (w przypadku mniejszych agencji koszty sa wieksze i zwykle zaleza od wieku i „rasy” zwierzecia).
Proces jest bardzo prosty – skladasz „aplikcje/podanie” o adopcje i w wiekszosci przypadkow zostaje sie zatwierdzonym tego samego dnia. Znowu w przypadku mniejszych agencji, moze to potrwac kilka dni bo zwykle sa to miejsca bez biur, prowadzone przez wolontariuszy w ich domach.
Wizyta przedadopcyjna jest zawsze wspomniana w kontrakcie ale nie znam nikogo kto mial ja przeprowadzona, mysle ze moze w przypadku jakis szczegolnych zwierzakow badz podejrzanych aplikantow moze byc to konieczne.
Mojego pierwszego kota zabralam do domu tego samego dnia kiedy go „znalazlam”, na drugiego musialam czekac okolo tygodnia bo nie byla jeszcze wykastrowana ale odebralam ja zaraz po operacji, tego samego dnia. Podczas procesu adopcyjnego jest „rozmowa” gdzie pytana bylam po prostu gdzie mieszkam, czy moj „landlord” nie ma problemu ze zwierzetami w wynajmowanym domu, czy jest to moja pierwsza adopcja etc. Potem podpisuje sie kontrakt gdzie ja zostaje oficjalnym wlascicielem i osrodek adopcyjny zrzeka sie wszystkich praw. Musialam tez podpisac osobny dokument gdzie potwierdzam ze zabieram kota w takim stanie w jakim jest i jezeli jest on chory, nie mam prawda domagac sie niczego od rzeczonego osrodka.
Generalnie jest to kompletne przekazanie praw, tak jak to powinno byc.
Osrodek adopcyjny pozostaje de facto wlascicielem zwierzecia tylko w przypadku kiedy oferujemy my „dom tymczasowy”.
Moje oba koty sa ze schroniska „wojewodzkiego”, wiec nie jest to prywatna organizacja ale wiem ze sprawa wyglada podobnie w przypadku adopcji od mniejszej organizacji.
Te mniejsze miejsca organizuja duzo weekendowych akcji gdzie przyprowadzaja zwierzaki do sklepow z artykulami dla zwierzat i mozna je adoptowac tego samego dnia.
Przepraszam za taki esej ale wydaje mi sie to kompletnie nie na miejscu zeby agencje w Polsce pracowaly w ten sposob. Przeciez tu chodzi o to zeby znalezc dom jak najwiekszej ilosci zwierzat. Za kazdym razem jak ktos adoptuje psa/kota zwalnia to miejsca dla nowej „znajdy”. Mam wrazenie ze niektore z tych „osrodkow” zapomnialo o tym.
Pozdrawiam!
07/03/2018 @ 21:01
07/03/2018 @ 19:38
07/03/2018 @ 20:46
08/03/2018 @ 10:07
Ciekawe czy wyrośnie duża? bo łapki ma całkiem solidne:)
Swoją drogą sama myślę o adopcji pieska, ale to co opisałaś, brzmi odstraszająco … szacun, że przebrnęłaś przez te wszystkie trudności!<3
08/03/2018 @ 11:03
08/03/2018 @ 14:00
Szczerze mówiąc warunki tej umowy są słabe i z moją alergią na ograniczanie mi – powiedzmy – praw i wolności, nigdy bym się nie zdecydowała. Szacunek za pokorę i wyrozumiałość.
08/03/2018 @ 17:36
08/03/2018 @ 11:26
08/03/2018 @ 14:51
08/03/2018 @ 12:30
Najbardziej zniechęcające są, moim zdaniem, przytoczone przez Ciebie zapisy umowy … z kolei fantastyczne jest to, że dostałaś tak młodego pieska, o co pewnie łatwiej w takim domu tymczasowym niż w schronisku. Chłopcy pewnie zachwyceni siostrzyczką?:))
08/03/2018 @ 15:15
08/03/2018 @ 12:52
08/03/2018 @ 19:05
09/03/2018 @ 16:46
09/03/2018 @ 18:58
09/03/2018 @ 21:51
10/03/2018 @ 17:20
12/03/2018 @ 14:08
12/03/2018 @ 17:42
15/03/2018 @ 00:18
przy każdym z nich przechodziliśmy weryfikację, raz mniejszą, raz większą, zawsze mieliśmy wizyty zapoznawcze..
każdy z kotów trafił do nas z kompletem szczepień, odrobaczony, wysterylizowany i z własną książeczką i chipem..
w każdym przypadku podpisywaliśmy umowę, ale żadna nie zawierała tak absurdalnych zapisów..
aż korci, żeby zapytać, co to za fundacja, z której wzięliście Dilę..
trzymam kciuki, żeby nigdy umowa nie została użyta przeciwko Wam!
mówi się, że jak przed jest pod górkę, to potem już z górki, my tak mieliśmy z jednym kotem, który na nas czekał 🙂
oby i u Was się sprawdziło!
15/03/2018 @ 12:15