Powiecie, że przecież nie wszystko się da. Otóż da się, a nawet należy. Absolutnie nie jestem za odpuszczaniem przy pierwszym potknięciu, o wszystko należy systematycznie dbać, o związek, o dom, o siebie. Jasne, że najłatwiej byłoby wszystko wymienić, ale ani inny partner ani lepsza praca nie dadzą nam satysfakcji, jeżeli nie będzie nam dobrze ze sobą i sytuacja będzie się stale powtarzać, jeśli nie zaczniemy od porządków we własnej głowie. Szczerze przyznajcie, ile razy sami siebie sabotujecie? Ja nieustannie.
Dopiero przyznanie się przed samą sobą, że ani los ani inni ludzie nie są winni, temu, że nie zawsze jestem zadowolona, pozwala ruszyć z miejsca. Oprę to na błahym może przykładzie. Znalazłam niedawno świetne mieszkanie. 100 metrów, dobra lokalizacja, idealny rozkład. Przez dwa dni chodziłam struta, bo obecne lokum jest dla nas trochę za małe i zaczęłam patrzeć na nie z jeszcze większą pogardą meblując już kolejne. Wiązałoby to się jednak z dużym kredytem, którego, teraz wiem, że nie chcę, ale przez moment nie widziałam nawet innego rozwiązania. Jestem odważna (brzmi lepiej niż lekkomyślna) i dobrze, że mam obok siebie kogoś, kto hamuje mnie w zapędach, bo dodatkowe comiesięczne obciążenie finansowe może działa mobilizująco, ale jest też czynnikiem wywołującym dużo stresu, a przecież dążę do spokojnego życia. Pozostało mi więc:
A) narzekać i tkwić w stanie permanentnego niezadowolenia, bo nie dość że muszę się nadal cisnąć, to jeszcze jestem beznadziejna, bo nie stać mnie na dom, blablabla
B) zmienić obecną sytuację
Jak się domyślacie stanęło na B. Jak tylko otworzyłam szerzej umysł, okazało się, że obecne mieszkanie ma w sobie potencjał, a nowe, lepsze, nie dość, że byłoby kulą u nogi, to jeszcze wyszło, że sąsiedzi i stan techniczny pozostawiają wiele do życzenia i wpakowalibyśmy się w kłopoty. Postanowiliśmy zatem, że zrobimy gruntowny remont, o czym wspominałam. Mało przestrzeni? Spoko, rozbijemy ścianę. Brak sypialni? Nie szkodzi, salon jest na tyle duży, że zmieści się w nim klasyczne łóżko. Brak miejsca do przechowywania? Okej, zamontujemy szafki na ścianach. Rozwiązań jest dużo, tylko trzeba dać im szansę.
To się tyczy każdej nawet najmniejszej kwestii życia. Nie chodzi o to, aby wszystko rzucić czy patrzeć z zazdrością na tych, co mają „lepiej”, trzeba z obecnej sytuacji wycisnąć co najlepsze. Praca Cię męczy? Pomyśl dlaczego, bez szukania wymówek, a jeśli nie da się zmienić nastawienia, to zrób coś w kierunku znalezienia innej. Może warto zarobić te kilka stów mniej, a mieć spokój, albo odwrotnie, jeśli zależy Ci na pieniądzach. Jesteś za gruba? Może problem tkwi głębiej. bo zajadasz smutki, ale następna czekolada na pewno nie pomoże. Zdrowa dieta da za to poczucie kontroli i prócz lepszej sylwetki zyskasz więcej. Nie masz czasu? Gdzieś go tracisz, więc może warto od nowa ułożyć hierarchię aktywności. Przykłady można mnożyć, ale nikt prócz nas samych nie da gotowej odpowiedzi. Nasze życia to wypadkowa pojedynczych wyborów i trzeba się liczyć, że te niewłaściwe skumulują się w lawinę. Może to boli i trudno o tym głośno mówić, ale często jesteśmy przyczyną własnych nieszczęść i problem tkwi w nas, a nie wszystkim dookoła.
Dołki są spoko, żeby się od nich odbić. Jeśli nie potrafisz, poproś o pomoc, to żaden wstyd.
Pozdrawiam i trzymam kciuki!
przykład z dietą mam z pierwszej ręki – moja mama zawsze była dość tęga, ale przez ostatnie lata dopuściła do sytuacji, w której otyłość zagrażała jej zdrowiu. Ona zawsze zabiegana, zajęta, ciągle miała coś do załatwienia, myślała o wszystkim a w konsekwencji zapominała o sobie. Nie jadła śniadania, w locie jakąś bułkę a wieczorem duża i ciężka kolacja i nocne spacery do lodówki. Latwo tkwić w takim stanie bardzo długo zwalając winę na stres, brak czasu, nadmiar obowiązków i to, że tycie to wina wieku, metabolizmu czy słynnych grubych kości i genów.
w końcu jednak wzięła się za siebie i zaczęła korzystać z usług dietetyczki. Efekt? -20kg w kilka miesięcy, zrównoważona dieta, wprowadzenie regularności i zdrowych nawyków, a w konsekwencji większe zadowolenie z życia w ogóle.
Najlepsze jest jednak to, jak reagują koleżanki z jej najbliższego otoczenia, dodam, że też raczej do szczupłych nie należące. Ciągłe kpiny i teksty o liściu sałaty, zniechęcanie, a po co ci te diety, co sobie będziesz żałować i tym podobne 🙂 po prostu innym ciężko jest wyjść ze swojej strefy komfortu i zmienić coś w swoim życiu. A już patrzenie na kogoś, komu się udało boli bardzo mocno i tak same nakręcają się negatywnie.
Pochodzę z miasta, gdzie mieszkaliśmy z rodzicami w dwupokojowym mieszkaniu (mam dwoje rodzeństwa!). Miałam sąsiadów, którzy w podobnych warunkach pomieścili osiem osób (sąsiadka przyjęła do domu nastoletnią dziewczynę syna, która uciekła z domu). I teraz porównajmy te warunki z tymi moimi babciami w olbrzymich domach…
Marzy mi się duża rodzina, w której moje dzieci będą pociechą dla dziadków w domu pełnym miłości, wzajemnego zrozumienia, że wszyscy będziemy dla siebie wsparciem, że zaopiekujemy się nimi na starość. Człowiek myśli o karierach, a tymczasem życie mu ucieka. Rodzice często nie pomagają w takich decyzjach, mając w głowie obraz dzieci, które osiągnęły sukces i mieszkają w wielkim mieście (to jest dla nich wyznacznik dobrego wychowania). Dajemy się złapać w różne pułapki, które mieszają w naszym życiu. Czasem warto stanąć z boku, poobserwować swoje życie, by wreszcie dojść do wniosku – Za czym ja tak do cholery biegnę?
Powodzenia, cokolwiek postanowicie (brak decyzji też jest decyzją, ale zazwyczaj wtedy problem nawraca).
Niestety nie mam tego szczęścia i nie posiadamy z mężem własnego mieszkania. I na razie się nie zanosi, aby coś w tym temacie miało się zmienić. Mieszkamy z moimi dziadkami, w domu na wsi i całkiem nieźle nam się razem żyje. Mieszkanie u jednych albo drugich rodziców byłoby prawdziwym dramatem. Dojeżdżam do Warszawy codziennie od kiedy zaczęłam liceum, czyli będzie już jakieś 10 lat i po prostu się do tego przyzwyczaiłam. Nie wyobrażam sobie brać kredytu na 300tys żeby kupić 42m2, albo płacić 1700zł za wynajem 30m2 w Warszawie, bo teraz mam do całkowitej własnej dyspozycji 40m2. Plan na najbliższe 2-3 lata jest taki, że zaciskamy pasa i odkładamy, żeby wziąć jak najmniejszy kredyt, prawdopodobnie na mieszkanie gdzieś pod Warszawą. Nie chcę się wyprowadzać do samej stolicy, bo przy obecnym trybie pracy i przy naszych preferencjach/charakterach oboje marzymy żeby wrócić do domu, usiąść spokojnie z książką albo obejrzeć jakiś serial i żadne wychodzenie nam nie w głowie. Obok domu dziadków mamy lasy i łąki, a nie pamiętam nawet kiedy ostatnio byłam na zewnątrz w celach rekreacyjnych dłużej niż 10 minut. Posiadanie domu z mojego punktu widzenia jest nieekonomiczne. A jak będę chciała spędzić weekend na wsi to zawsze pozostaje odwiedzić dziadków albo rodziców. Wiadomo, że chcielibyśmy mieszkać sami, bliżej Warszawy, itd., ale nie za wszelką cenę.
Nie ma tygodnia, żebym w pracy nie słyszała „życzliwych” docinków na temat mieszkania z dziadkami, albo że szacun, że chce mi się dojeżdzać, albo czy nie chcemy iść na swoje. Czasem czuję się nienormalna. Bo każdy pcha się w kredyt na 30 lat. I dziwna, że z dziadkami mieszka nam się dobrze, no bo jak to, młode małżeństwo powinno mieszkać samo za wszelką cenę i w ogóle heloł? Że odległość… to nie tragedia, bo dojazd do pracy komunikacją miejską zajmuje mi średnio 1-1.5 h (jakieś 53km). Moja koleżanka z pracy, mieszkająca w Warszawie, dojeżdża ze swojego mieszkania (w Warszawie) do pracy (w Warszawie) 1-1.5h – tyle co ja… Więc zastanawiam się, gdzie jest sens kupować mieszkanie na szarym końcu Warszawy, z kredytem na całe życie, żeby potem dojeżdżać do pracy tyle czasu 😐 ?
Wydaje mi się, że w małych miejscowościach nie jest to aż tak rozdmuchane, ale mam takie odczucie, że w samej Warszawie ludzie poszaleli na punkcie posiadania własnego mieszkania. Często za wszelką cenę, bez zastanowienia. Nie chcę generalizować i mówić, że tak jest zawsze. Wiem, że niektórzy nie mają wyboru i wiadomo, że lepiej wydawać 1500zł na kredyt i spłacać na swoje niż 1700zł komuś za wynajem. Ale to wszystko trzeba sobie rozsądnie przemyśleć i mam wrażenie, że wielu ludzi jednak tego nie robi, a potem są problemy i rozczarowania.
Doskonale rozumiem Twoje rozterki, zwłaszcza, że macie dwójkę dzieci i wiadomo, że chcecie Szkrabom zapewnić jak najlepsze warunki 🙂 Ale dobrze, że nie decydujesz się na to za wszelką cenę. Nie ma się co zarzynać. Czekam na zdjęcia mieszkania po rewolucjach 😀
Chłopcy nie mają źle, pewnie że super byłoby gdyby mieli osobne pokoje i duży ogródek, ale „Lepsza kromka suchego chleba i przy tym spokój, niż dom pełen mięsa i przy tym kłótnia.” 😉
A wszystko wzięło się z jednego, małego postanowienia z okazji 30-tki – a może by tak pierwszy raz przeczytać Biblię? (i wyrobić sobie opinię)
Postanowienie przyszło tuż po ślubie kościelnym (który mnie totalnie rozczarował, absolutnym brakiem duchowości) i przyznaję, że szłam prosto w ateizm i nie zamierzając oglądać się na kościół (dosyć tego kleru!).
Nie dość, że dzięki Biblii wyszłam z kościoła i nie muszę już mieć z nim nic wspólnego (nie wstąpiłam do żadnej sekty hehehe), to jeszcze Pana Boga znalazłam! I znowu mi się chce śmiać z tego wszystkiego! 😀 Jakie to było proste 😀
A strach, złe myśli, depresja? Kobito, ja się dziś nawet śmierci nie boję! 😀
Nie będę Ci opowiadać bajek o aniołku i diabełku na ramionach, ale wiedz jedno – dobre myśli są od Dobrego, a te złe NAPRAWDĘ są od Złego.
Bóg daje ducha odwagi, a nie strachu 🙂 Potwierdzone (oj jak bardzo) info!