Podczas remontu mieszkania po raz kolejny zdałam sobie sprawę jak wiele zbędnych rzeczy zalegało w szufladach, z jak wielu rzeczy jestem w stanie zrezygnować i jak wielu rzeczy w ogóle nie potrzebuję. Jeśli chodzi o porządki, to twardy ze mnie zawodnik – skoro nie używam danego przedmiotu na co dzień, nie dostanę nagle olśnienia i nie stanie się on moim ulubionym, to się nie dzieje. Niestety dużo łatwiej nabywać niż się pozbywać, ale i ten czynnik nie robi na mnie wrażenia, więc fakt, że na coś wydałam pieniądze bądź dostałam nie jest argumentem, aby pozostawić zbytek w swoim otoczeniu. Obecny czas wydaje mi się idealnym na odgracenie przestrzeni, która nie jest obojętna dla całokształtu naszej egzystencji. Może brzmi to jak frazes, ale posprzątanie domu może korzystnie wpłynąć na stan ducha. Im mniej energii poświęcamy na przekładanie przedmiotów z kąta w kąt, tym więcej jej mamy na inne aktywności, a ja zdecydowanie wolę obejrzeć wieczorem serial niż krzątać się po mieszkaniu w poczuciu, że ile bym nie sprzątała, to i tak nie jest czysto przed nadmiar rzeczy. Każdy sam musi zrobić rachunek sumienia i określić swoje potrzeby, mnie też zostało jeszcze kilka półek do ogarnięcia, ale już teraz wiem, czego nie chcę:
- dekoracje – bezwartościowe bibeloty do zbierania kurzu, świece, których nie zapalam, nadprogramowe wazony. Lubię ładne przedmioty, ale jeszcze bardziej lubię, jak są użytkowe – pojemnik, cukierniczka, taca czy drewniana deska ozdobią wnętrze, ale i do czegoś się przydadzą
- zastawa stołowa – brzydkie kubki, obtłuczony talerz, miski z różnych parafii, nie ma litości. Na razie nie pozbywam się wszystkiego, żebym miała na czym podać jedzenie w razie nalotu większej ilości osób, ale docelowo ujednolicam stół i stawiam na ponadczasową biel. Nawet jak naczynia będą miały różne kształty, to wszystko będzie ze sobą grało.
- gadżety kuchenne – gumowy korek do wina, foremka w kształcie sowy, dziwaczna obieraczka, serio to kupiłam!?
- zapasy – lubię mieć wszystko pod ręką i móc przygotować posiłki w sytuacji, gdy nie wybieram się do sklepu. Jednak zbieranie produktów na wypadek wojny skutkuje tym, że z zakupów wracam z paczką makaronu podczas, gdy pięć kolejnych leży od miesięcy wciśniętych w róg szafki. Wkurzam się, że mam za mało miejsca w kuchni, a to nie o miejsce chodzi tylko moją nadmierną zapobiegliwość.
- kosmetyki – maluję się mało, a do pielęgnacji staram się stawiać na naturalne rzeczy, które mają dość krótki termin przydatności. Wydaje mi się, że wcale dużo nie kupuję, to i tak mam za dużo szminek czy niezużytych podkładów, niby szkoda wyrzucać, ale jeszcze bardziej szkoda je przetrzymywać aż się przeterminują. A najgorzej używać, żeby się nie zmarnowało mimo, że kolor czy działanie nam nie odpowiada.
- książki i czasopisma – zawsze zostawiam, bo przecież będę wracać. Z reguły nie wracam, więc nie widzę sensu w kompletowaniu obszernej biblioteczki. Książki kucharskie, klasyki literatury, poradniki czy albumy zatrzymam. Babskie pisma, pozycje przez które nie przebrnęłam czy takie, z których nie za wiele zapamiętałam, oddam.
Dorzucicie coś do listy? Mam ochotę na więcej 😀
odnośnie zbieractwa-jestem totalną minimalistką, nie mam żadnych durnostojek, wszystko, łącznie z ciuchami zminimalizowane do granic możliwości 😀
Z całą resztą całkowicie się zgadzam , choć niestety mam słabość do kolekcjonowania magazynów o modzie i książek. Wmawiam sobie, że to dla przyszłych pokoleń 😉
Potem bylo rozstanie i przeprowadzka z 75m2 na 12m2, tu juz nie bylo zartow :D, wyrzucilam z 70% ubran, a tak mi sie to spodobalo, taka sprawilo frajde, ulge i lekkosc, ze od tej pory nie ma zmiluj, zadnych zbednych rzeczy nie biore pod swoj dach. Mieszkamy teraz we dwoje na 33m2 i mamy bardzo malo rzeczy, za to sporo przestrzeni. Sprzatanie jest banalnie proste i szybkie. Same zalety jak dla mnie, minimalizm przeniosl sie tez na inne dziedziny zycia i bardzo sie ciesze, ze kiedys wpadla mi w rece ksiazka „Sztuka prostoty” , bo to od niej sie zaczelo.
Co do książek – i rodzice, i dziadkowie mieli całkiem spore biblioteczki, więc mam do tego sentyment, ale sama nie kupuję wielu książek – większość wypożyczam lub czytam na czytniku, wydaję pieniądze tylko na te, które są moimi ulubionymi, co do których wiem, że będę wracać, albo takie naprawdę pięknie wydane. Choć gdybym miała kiedyś dużo, dużo pieniędzy, pewnie zorganizowałabym sobie osobny pokój na „bibliotekę” 😉
Czekam na zdjęcia kuchni przed i po, jestem ciekawa efektu!
I jeszcze nie na temat, ale mam pytanie – widziałam, że masz emu, też mi ten model chodzi po głowie ostatnio, ale jednak trochę kosztuje. Przymierzałam ostatnio takie podróbki jednej z firm obuwniczych, z wyglądu podobne, ze skóry, no i ponad połowę tańsze (i na pierwszy rzut okaz nieźle zrobione, nie jak pseudo-emu za 50 zł). Tylko oczywiście w środku sztuczne futerko. Czy ta wełna merynosów w emu jest naprawdę taka super (albo w ogóle całe emu), że są warte swojej ceny? Bo się nad tym zastanawiam, czy warto wydać te kilka stówek czy nie, a nigdy takich butów nie miałam.
Jeśli chodzi o Emu i ich wyjątkowość, to jest właśnie to merynosowe futro. Wełna ma zupełnie inne właściwości niż syntetyk – nawet jak założysz je na gołą stopę w mroźny dzień, to na pewno będzie Ci ciepło. Naturalne materiały są nie do przecenienia, więc pod tym względem zawsze warto. Z drugiej strony cena jest wysoka, a one nie są wodoodporne i w ubiegłym roku już podczas lekkiej ciapy przemokły mi po 10 minutach na zewnątrz mimo impregnacji. Generalnie bardzo je lubię, są wygodne i na co dzień do wszystkiego mi pasują, a do tego czarne można psiknąć renowatorem, więc to zakup na kilka sezonów i jak się podzieli cenę, to aż tak nie boli. Zależy czego oczekujesz, bo za tę samą kwotę można kupić Sorele, mnie się te bardzo podobają: http://bit.ly/2zZatGp – ich buty są świetnie wykonane, nieprzemakalne i nadają się na duże mrozy, ale to już trochę inny typ buta niż Emu. Podróbki raczej nie mają sensu, bo ani nie będą bardzo ciepłe, ani wodoodporne, a do tego będziesz miała poczucie, że to jednak podróbki, więc przyjemność z noszenia też mniejsza 😉
Ja w zeszłym roku kupiłam buty noos icon model evi 3540 (specjalnie sprawdziłam przed chwilą) na wyprzedaży -50% czyli za 250zł. I jestem bardzo zadowolona!
Ale ja rezerwuję takie buty na duże mrozy i po prostu było mi szkoda pieniędzy na emu. Duże mrozy to ledwo trzy tygodnie w roku;)
Pewnie ostatecznie zdecyduję się na Emu, te „inspirowane” mnie przez chwilę zbiły z tropu, bo jak je przymierzyłam to się wydawały całkiem fajne, ale masz rację, oryginał to oryginał, co z tego, że są wykonane ze skóry, jak w środku jednak pewnie poliester 😉 Więc jeszcze zapytam tylko, jak z rozmiarami – noszę coś pomiędzy 38 a 39 i zawsze trudno mi zdecydować, kiedy kupuję online.
Kończę już ten offtop, chciałam Ci jeszcze podziękować za niedawne zdjęcie na insta, strasznie mi się spodobała puchówka z Mango i bezczelnie ją odgapiłam ;p Jestem tylko 2 cm niższa od Ciebie (tylko niestety trochę grubsza ;)), więc L-ka to strzał w dziesiątkę. W ogóle mają tam fajne rzeczy, nawet nie wiedziałam, a tak dzięki temu wzięłam jeszcze koszulę i sweter (choć tu niestety przestrzeliłam i L okazało się za duże, więc trzeba będzie wymienić).
Chyba już wspominałam, że czekam na zdjęcia kuchni przed i po, na instagramie wygląda to super i jestem baaardzo ciekawa całości.