Otóż moi mili Konstanty na początku roku skończył 6 miesięcy i uznałam, że to najlepszy czas na małe podsumowanie. Wiadomo, że człowiek sobie jedno wyobraża, a co innego wychodzi w rzeczywistości, a już szczególnie jeżeli mamy do czynienia z odrębnym organizmem. A tak należy traktować niemowlaka, mimo, że jest jeszcze całkowicie zależny ode mnie, to jednak nie jest mną.
Planowanie – żyć trzeba i pewne rzeczy ogarniać w zgodzie z harmonogramem, ale dokładne zaplanowanie dnia, przynajmniej w moim przypadku, jest niemożliwe. Nawet nie próbuję podejmować prób, bo taki maluch rozwija się w takim tempie, że z tygodnia na tydzień pewniki się zmieniają i wywracają założenia do góry nogami. Nie chcę ani siebie, ani jego do niczego zmuszać, więc nie ustalam dokładnych godzin na wykonanie czynności. Żyjemy sobie na luzie, bez stresu i pośpiechu, a czy wyjdziemy na spacer o 11 czy o 13 nie ma większego znaczenia. Kostka jest bardzo absorbujący i wymaga ciągłej uwagi, więc gdybym miała ściśle określony plan na realizację zadań, stałabym się strasznie sfrustrowanym człowiekiem.
Jedzenie – cały czas karmię piersią, ale wprowadzamy już stałe pokarmy, a że mały garnie się do smakowania, nie ma z tym problemu. Ostatnio wspominałam, że będę starała się go trochę od siebie odseparować, ale stwierdziłam, że nie ma nic lepszego niż moje mleko i sukienkę bez dekoltu czy guzików założę dopiero na wakacje. Może wtedy też się wyśpię, bo aktualnie większość nocy spędzam w dziwnej pozycji z wierzgającym niemowlakiem u boku, no ale coś za coś. Nie ma też pewności, że gdyby dostawał modyfikowaną mieszankę i smoczek spałby spokojniej, więc sprawdzę to, jak już faktycznie będę miała ze sobą problem, a nie tylko chwilowy kryzys. Dostałam do przetestowania produkt marki CapriCare, który jest oparty na mleku kozim, najbardziej zbliżonym do mleka kobiecego, co mnie przekonuje, ale na razie od czasu do czasu dodaję go tylko do ugotowanej na wodzie kaszy. Poza tym staram się oswajać go z różnymi smakami i co pewnie dla wielu jest nie do przyjęcia, nie je tylko przetartej zupki jarzynowej. Oczywiście nie są to duże ilości, wszystko z umiarem i bez przymusu. Unikam za to gotowych słoiczków czy kaszek (które w składzie mają syrop glukozowo-fruktozowy!) i gdy tylko to możliwe, staram się, aby mały jadł samodzielnie metodą BLW i najczęściej są to ugotowane warzywa. Przy pierwszym dziecku na pewno by się stresowała, ale teraz ufam swojej intuicji, obserwuję i pozwalam na większą niezależność. W tym celu zaopatrzyłam się w krzesełko, ale trochę nietypowe, bo składa się z samego siedziska i tacki. Super się sprawdza, bo stawiam sobie małego na stole i hulaj dusza, to co porozrzuca bez problemu zgarniam, a później będzie miał podwyższenie do normalnego krzesła. No i zajmuje minimum miejsca, tylko trzeba uważać, bo nie jest stabilne i absolutnie nie można zostawiać w nim malucha samego.
Rozwój – nie porównuj. Szczerze, to mam w poważaniu czy Piotruś w tym wieku to już raczkował, a Zosia wykrzykiwała radosne ma-ma. Normy dla zdobywanych umiejętności są płynne i tylko jakieś duże odchylenia mogłyby mnie niepokoić. Czasami w ciągu jednej doby widać postęp i tymi małymi kroczkami należy się cieszyć. Nie kupuję małemu miliona zabawek edukacyjnych, bo pewnie i tak większość by miał w nosie, a największą radość sprawiłaby mu dołączona metka. Przytulamy się, gadamy, oglądamy, Kostek sam wybiera, co go interesuje, a że nie zawsze podzielam zachwyt, spoko. Wszystko robimy razem, opowiadam mu o niuansach przepisu na pomidorową, wybieramy ubranie i karmimy koty, takie codzienne czynności też z pewnością go aktywizują. Z większych gadżetów nabyłam tylko matę, a to i tak głównie dla odciążenia mojego kręgosłupa i wypicia w spokoju kawy. Chociaż i tak jest lepiej, bo na początku poleżał na niej może z 5 minut, teraz ten czas się wydłuża i widzę jak próbuję się po niej przemieszczać czy podnosić łapiąc za pałąki. Wybrałam kompromis pomiędzy ultrakolorowymi, a minimalistycznymi i zdecydowałam się na Treetop marki Skip Hop i jestem bardzo zadowolona.
Odpoczynek – kiedy on odpoczywa, ja pracuję 😉 W związku z tym, że śpi niewiele, a roboty nie ubywa, to bez kosza na kółkach byłoby ciężko i wszystkim przyszłym mamom bardzo polecam takie łóżeczko na pierwsze miesiące. Z bólem będę się z nim rozstawać, jak Kotko zacznie wstawać. W momentach, gdy wszystko zaczyna być na nie i kompletnie nic nie działa, ląduje w wozie i zasypia. Po czym idę na palcach do kuchni, ledwo otworzę lodówkę i słyszę, że zaczyna się wiercić, najgorzej. Zamiast brać go od razu na ręce, chwila bujanka i czas się wydłuża. Można nawet umyć włosy czy coś 😉 O samym koszu pisałam już tutaj, więc nie będę się powtarzać. Sugeruję za to wymianę kółek, bo oryginalne są beznadziejne.
Do siedzenia i podziwiania mamy leżaczek Babybjorn, który również dobrze się sprawuje i nie mam do niego żadnych zastrzeżeń.
Ogólnie jest bardzo fajnie i mimo wielu wyrzeczeń nie ma nic piękniejszego od posiadania dziecka. Nic. Pisałam to ja, matka w dresie, z kitką na czubku głowy znad kubka zimnej herbaty.
Rzecz jasna o dzieciach można by długo gadać, więc serdecznie zachęcam do udzielania się w komentarzach 🙂 Nasze jakże fascynujące życie możecie podglądać na instagramie – taka się zrobiłam odważna, że przełamałam się nawet do wygłaszania monologów na instastories. Pozwalam się nabijać.
No i Soie w końcu przemówiła, nie ma co sie nabijać, masz taki ciepły głos, że nikogo nie zaboli jak odtworzy stories, a wręcz przeciwnie 😀
Pozdrawiam
Monia
ja (mama 8-miesięcznej Laury) odnośnie wózków i nosideł:
o Tuli dużo myślałam, macałam nawet u znajomych, ale wyczytalam, że osoby o drobnej budowie ciała mogą mieć dyskomfort w ramionach (że takie szeroko rozstawione), więc zanim pozbędziesz się metek to dobrze poprzymierzaj. Ja nastawiam się więc na Manducę.
co do spacerówek, to polecam w ogóle wózki używane, bo dziecko i tak się z nim certolić na będzie, a Tobie może kiedyś się trafić coś, czego używanego nie będziesz w stanie kupić, a się w tym zakochasz 😉 Ja mam używany wózek peg perego primo viaggio (chyba z 10-letni, jeszcze bez ruchomych kółek, ale za to z lekkim sercem wciskam pod spód dobre 15 kg zakupów), spacerówkę mam Inglesina Trip też używaną (przereklamowana! mąż mój oba tylnie kółka jakimiś metalowymi płytami spawał, bo te wszystkie plastikowe nity szlag trafił, za to po „naprawie” już nic nie puściło 😀
A co do różnych wspaniałości dla dziecka, to właśnie nabyliśmy świetną przyczepę rowerową, jedną z oferty Thule.
1. Jak cały dzień siedzę z dziećmi, to jak wyjdę na 40 min, a one zostaną z tatą, to nie umrą 😉 a ja mam chwilę dla siebie.
2. nasze polskie drogi, ścieżki i ścieżynki są pełne dziur i wertepów i dziecko byłoby zapewne dość porządnie na tym „wytrzepane”, więc zasadniczo nie wsadzałabym go do biegówki poniżej 1 roku życia.
3. biegówka jako taka to dość spory wydatek, więc jeśli tyko bieganie chodzi Ci po głowie, to chyba nie warto inwestować (choć jest to też dość fajny wózek w ogóle, lekki, zwinny, pojemny, więc można go po prostu używać niebiegowo 🙂
A z innej beczki: czy nie myślałaś, żeby rozszerzyć ofertę dobrze o rzeczy dzieciowe? Gdzieś mi mignęły fotki Kostka w takiej przefantastycznej czapce z króliczymi uszami (myślę, że to byłby hit!). Wiem, że to więcej zachodu niż z czapkami robionymi na drutach dla dorosłych, które miałaś (te królicze to chyba na szydełku tylko), ale myślę, że rynek zbytu byłby niezły.
U mnie tez się równo rozkłada – najstarsza siostra to cała mama, średnia to mix, ja jestem żeńskim klonem mojego ojca 😉